niedziela, 27 grudnia 2015

PROLOG: To, co nie powinno wyjść na światło dzienne

         Otwieram oczy z nadzieją, że jestem w domu i siedzę w wygodnym, skórzanym fotelu przy ciepłym kominku i czytam książki. Jest jednak inaczej: Leżę na niezbyt stablinym leżaku, znajduję się na statku, który cały czas się chwieje. Wzdycham i wstaję z mojego "łóżka".      
        - Nakata? - słyszę znajomy głos. Odwracam się do zielonookiego chłopaka o rozczchranych, brązowych włosach. Jego strój składa się z zielonej bluzy, białej koszulki z krótkimi rękawami. Na nogach nosi niebieskie dżinsy, a na stopach czarne adidasy. Ogólnie jest szczupły i wysoki. Jest wyższy ode mnie o głowę.
       - O co chodzi, Trey? - pytam.
       - Zaraz dotrzemy do Magnolii. - odpowiada. Wzruszam ramionami. - Wreszcie się od nas uwolnisz. - śmieje się.
       - Nawet tak nie mów. Będzie mi was brakowało. - zdobywam się na uśmiech.
       - Chyba ich. - wskazuje palcem na sylwetki sprzątających mężczyzn. - Idę z tobą. - oznajmia. Mam ochotę się roześmiać.  
       - Ha, ha. Bardzo śmieszne... - mruczę. - A teraz na poważnie. - irytuję się. Może jednak jego i jego dziwnych żartów nie będzie mi brakować.
       - Ale ja cały czas mówię prawdę. - przybliża się do mnie. Zniża głowę tak, aby nasze nosy się stykały, a oczy patrzyły prosto w siebie. Rumienię się i odwracam głowę. Nie lubię, jak ktoś się patrzy w moje oczy. Zwłaszcza on! W końcu posiada niesamowitą i niespotykaną moc. Może zobaczyć kogoś myśli. Jednakże może to zrobić tylko wtedy, gdy patrzy się w czyjeś oczy. Jego umiejętność bardzo nam się przydawała w przygodach. Odkrycie, jakie plany mają wrogowie, itd..            Odpycham go od siebie brutalnym ciosem w jego najczulszy punkt. Łapie się na obolałe miejsce i upada na kolana. Prycham. I dobrze tak gówniarzowi.
       - Jeśli uważasz, że będziesz mi towarzyszył, to jesteś w błędzie! - szepczę. Idę do mojej kabiny i szybko zabieram moją niebieską walizkę. Spoglądam na lustro: Widzę w nim dziewczynę o długich, prostych, rozpuszczonych czarnych włosach. Jej oczy są niebieskie jak diamenty. Skóra: blada. Ma ubraną białą bluzkę w poziome, granatowe paski. Na nogi ma założone dżinsowe spodenki. Stopy zakrywają białe adidasy. Dekolt ma duży: To właśnie jestem ja.
       Kręcę głowę i wychodzę z kabiny. Stojąc w progach kajuty, zauważam Treya z plecakiem na jednym ramieniu. Mam ochotę krzyknąć.  
       - Nigdzie nie idziesz! - warczę.
       - Idę.
       - Nie.
       - Tak.
       - Nie!
       - Tak. - Drażni się ze mną. Jestem aż czerwona ze złości. "Może jakoś go zgubię?" Myślę. "A poza tym... On sobie ze mnie żartuje. Nigdy nie chciał iść t a m".

*Dwie godziny później* 


      "Ok. Myliłam się." 
      Trey cały czas dreptał za mną. Mam ochotę przywalić mu w twarz. Odwracam głowę i patrzę na niego kątem oka: Jak zwykle radosny i uśmiechnięty od ucha do ucha. Żywy i energiczny. Czasem może nadpobudliwy. Podchodzi do każdego straganu i pyta się co ile kosztuje. Ktoś, kto go nie zna, na pewno pomyślałby: "Nigdy straganu na oczy nie widział?" albo: "Nienormalny jest, czy co?". 
     "Mam nadzieję, że się nikt nie zorientuje, że on jest ze mną..." Myślę. Nagle orientuję się, że ten debil się zgubił. "Ech... Będę musiała go poszukać...". Już miałam to zrobić, gdy zauważam, że przede mną stoi budynek, który jest moim celem: Dom Erniego. Mężczyzny, który handluje TYM. Nie zastanawiam się nawet: truchtem podchodzę do drzwi i naciskam klamkę. To co zobaczyłam, nie powinno wyjść na światło dzienne. 

Mam nadzieję, że prolog się spodobał ^^ Właśnie przed chwilą skończyłam pisać. Ja idę trochę popracować nad wyglądem bloga, a więc... Do zobaczenia! ^^ 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz